BEAU'S POV
Wyszliśmy z sali, ale nie wiedziałem, co zrobimy później. Nie mogliśmy przecież wziąć kamery i nagrać żadnego Awkward Train Situations, przynajmniej ja nie potrafiłem. Myślałem, że kiedy wreszcie będziemy razem, wszystko stanie się prostsze i lepsze, ale wypadek spowodował, że nikt nie zachowywał się jak dziesięć lat temu.
-Mimo że jesteśmy tutaj, to jestem szczęśliwy, że jesteśmy razem, jako bracia poradzimy sobie ze wszystkim-powiedział Luke łamiącym się głosem.
-Wiem Lukey, teraz chodźcie, musimy wynająć jakiś hotel, przecież nie zostawimy Jai'a samego.
TRZY TYGODNIE PÓŹNIEJ
Siedzieliśmy wszyscy w pokoju hotelowym, czekając na jeden telefon. Jai wybudził się ze śpiączki dwa tygodnie temu, ale lekarze twierdzili, że dla jego zdrowia lepiej, żeby jeszcze został w szpitalu. Atmosfera stała się mniej nerwowa od, kiedy mogliśmy rozmawiać z Jaidon'em. Wszyscy zachowywali się jakby zostali naładowani jakąś magiczną energią. Powoli wszystko wracało do normy, do normy sprzed dziesięciu lat. Może było trochę inaczej, bo James poświęcał bardzo dużo czasu małej Margaret, ale musiałem to zrozumieć, przecież była to jego mała księżniczka. Właściwie Margi to najpiękniejsze dziecko jakie kiedykolwiek widziałem, była naprawdę rozkoszna. Nawet sam bawiłem się z nią. Wyobrażałem sobie wtedy, że kiedyś też mógłbym mieć taką córeczkę, stałaby się dla mnie wszystkim. Nosiłbym ją na rękach, śpiewał kołysanki, zabierał do kina i pewnie ryczałbym, kiedy wyjeżdżałaby na studia. Dziesięć lat przerwy między Janoskians naprawdę mnie zmieniło. Kiedyś nie myślałem o rodzinie, chciałem się bawić i nic więcej się nie liczyło. Pewnie dalej byłbym taki, gdyby nie to, co się stało. Właściwie podsumowując wszystko zmieniłem się na lepsze, stałem się bardziej odpowiedzialny, chociaż dalej chciałem iść z chłopakami do klubu albo na jakąś imprezę, ale wszystko jeszcze przede mną, znowu mieliśmy być razem, już na zawsze.
Poczułem wibracje telefonu w lewej kieszeni i tylko modliłem się, żeby to lekarz, informujący, że Jai może już wyjść.
-Słucham.
-Mam dobre wieści. Możecie przyjeżdżaj, Jai zostanie wypisany dzisiaj, za pół godziny.
-Dziękuję bardzo. Do widzenia. - Rozłączyłem się.
Nareszcie, czekałem na ten dzień naprawdę długo, Janoskians powraca.
-Szykujcie się i jedziemy po Jai'a- zacząłem krzyczeć i pobiegłem do kolejnych pokoi.
Wszyscy byli bardzo podekscytowani, w pośpiechu ubraliśmy się i z biegliśmy na dół. Na czas pobytu tutaj wynajęliśmy busa, żebyśmy mogli jeździć wszyscy razem. Usiadłem na miejscu kierowcy i przekręciłem kluczyki w stacyjce. Samochód wydał głośny pomruk, wydawało mi się, że nawet głupie auto było szczęśliwsze. Możliwe, że byłem nienormalny, ale to nie miało większego znaczenia. Jechaliśmy pustą drogą, a wszyscy dyskutowali o tym, jaki filmik nagramy jako pierwszy. Nie odzywałem się, ale ich wesoła rozmowa sprawiła, że znowu byłem szczęśliwy.
Zaparkowałem pod szpitalem i od razu pobiegliśmy do Jai'a. Popchnąłem drzwi i na moich ustach pojawił się uśmiech od ucha do ucha. Chłopak miał włosy zaczesane do tyłu, nie przywykły do nie obcinania ich przez tak długi czas, biała koszulka podkreślała jego mięśnie, a w podartych spodniach wyglądał na buntownika. Blizna na twarzy stała się mniej widoczna, ale nawet z nią Jai był przystojny. Brak słońca dał mu się we znaki, miał bladą twarz i podkrążone oczy, ale dla mnie liczyło się tylko to, że znowu był z nami.
Chłopak zaczął biec ku nam i uściskał wszystkich na raz.
-Dziękuję- wyszeptał.
-Ale za co?- spytałem.
-Za to, że przychodziliście do mnie codziennie, że jesteście tu i teraz, że wybaczyliście mi, przecież to ja nie chciałem powrotu Janoskians, ale teraz widzę, że byłem ostatnim debilem, bo to właśnie wy jesteście moim szczęściem.
-Kocham Cię- powiedziała Margaret.
Oczywiście wszyscy zaczęli się zachwycać jaka mała jest słodka, ale ja razem z nimi, przecież to naprawdę urocze, kiedy mały bobas mówi coś takiego.
-Ja was też- wykrzyczał Jai.
-A wiecie, ja mam nawet pomysł na nowy filmik.
Wszyscy czekali na to, co powiem, ale ja nie zamierzałem im wyjawić wszystkiego od razu.
-Zobaczycie.- Zaśmiałem się.
Znowu musiałem służyć jako kierowca, bo tylko ja znałem cel naszej podróży. Wjechałem na drogę prowadząca do centrum, na której był już duży ruch. Jechałem powoli, teraz znowu widziałem różnicę jaka we mnie zaszła, kiedyś zacząłbym się popisywać, jak szybko potrafię jechać, ale teraz było zupełnie inaczej, zrozumiałem jakie kruche jest życie, i że w tym samochodzie siedzieli prawie wszyscy najważniejsi dla mnie ludzie. Na szczęście nasz cel znajdował się blisko szpitala. Podjechałem pod kino.
-Co wy na Awkward Cinema Situations.
-Wiesz, że jesteś genialny?- spytał Daniel.
-No oczywiście, że wiem. Czekajcie na mnie, idę kupić bilety, w końcu musimy zachowywać się jak dorośli.
-Jakżeby inaczej.- Znowu wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Tak jak obiecałem poszedłem do kasy i kupiłem bilety, ale też popcorn, nachos'y i colę. Jak można się domyślić, wcale nie zamierzałem tego zjeść.
-To właściwie co idziemy "obejrzeć"?- spytał Luke.
-Kac Vegas w Melbeurne.
-Cha cha, no popatrz jak trafiłeś- powiedział Skip.
-Wybierałem.
-No przecież wiem, boże Beau, trochę poczucia humoru.
-Jestem zabawny.
-Tylko ty tak myślisz.- Śmiech znowu stał się codziennością.
-Czy wy śmiejecie się ze mnie?
-Nie, no co ty- powiedziała z sarkazmem Dominic.
-Chodźcie już, bo nie nakręcimy tego filmiku. A w ogóle ktoś wziął kamerę?
-Śmiejecie się, a tylko ja o tym pomyślałem.
-Tak, nowy, odpowiedzialny Beau.
-Veronica, czy nawet Ty się ze mnie śmiejesz.
-Ja? Tylko z twoich żartów.
Kolejny raz wszyscy zaczęli się śmiać. Pracownik kina, mały, chudy, pryszczaty chłopak, w za dużej kamizelce i niepasujących do niej spodniach, sprawdził nam dokładnie bilety. Wyglądał jakby chciał nas o coś zapytać, ale nie miał wystarczająco odwagi. Może on też znał starych Janoskians. Chyba będziemy musieli nagrać jakiś filmik, w którym wszystko wytłumaczymy, bo ludzie pomyślą, że nam odbiło. Usiedliśmy na samym końcu sali. Przyszło sporo osób, więc mieliśmy z kogo żartować. Kiedy włączyli reklamy nie mogliśmy już spokojnie usiedzieć. Nigdy nie planowaliśmy tego, co nagramy, robiliśmy to, co w danej chwili wpadło nam do głowy i tamtym razem zamierzaliśmy zrobić to samo. w momencie, kiedy film się zaczął Jai podszedł cicho do dziewczyny, która miała może piętnaście lat i ukucnął za nią. Skip wrzasnął coś po hiszpańsku, a Jaidon wysypał cały popcorn na dziewczynę. Oczywiście wszyscy próbowaliśmy być poważni, żeby wyglądało to na wypadek, nagrałem całą scenę i byłem z nich dumny, znowu jak za dawnych lat.
środa, 25 grudnia 2013
poniedziałek, 23 grudnia 2013
Rozdział 10
***
Proszę o przeczytanie informacji pod rozdziałem.
***
BEAU'S POV
Mimo że byliśmy razem, panowała atmosfera napięcia. Nikt nie potrafił cieszyć się spotkaniem, kiedy Jai cierpiał. Z jednej strony chciałem już go zobaczyć, ale bałem się tego, co mogłem ujrzeć. Nie wiedzieliśmy dokładnie w jakim stanie był Jaidon. Wziąłem głęboki oddech i przeszedłem przez próg.
Ściany pomalowane na biało, cztery łóżka oddzielone zasłonkami i pełno urządzeń, które podtrzymywały przy życiu wszystkich, którzy tu trafili. Nienawidziłem tego zapachu unoszącego się w powietrzu. Miałem ochotę stamtąd wyjść. Jasne ściany były dla mnie przytłaczające. Za oknem widziałem piękny, słoneczny dzień, bawiące się dzieci, bez żadnych zmartwień. W środku było zupełnie inaczej, cienka szyba dzieliła te dwa światy.
Jai leżał w samym rogu, przykryty cienkim prześcieradłem. Dookoła niego wszędzie były cienkie rurki, przyczepione do ciała. Serce zaczęło mi coraz szybciej bić. Podszedłem do niego. Jego twarz przecinała gruba szrama, idąca przez czoło i kawałek policzka. Wszędzie miał siniaki, ale jednocześnie był bardzo blady. Usłyszałem cichy szloch Katie. Odwróciłem się, żeby spojrzeć na moich przyjaciół. Luke nie patrzył na Jai'a, tylko na okno. Mała Margaret kręciła się na rękach Veronicii. James i Daniel stali z głowami spuszczonymi na dół, a Dominic podeszła do mnie i złapała moją dłoń. Dodało mi to trochę otuchy, ale nikomu nie życzę takiego nieszczęścia.
Lekarz stanął za nami, a wszyscy zwrócili swój wzrok ku niemu. Nie wyglądał na doświadczonego, miał może trzydzieści lat. Zbyt długie włosy opadały mu na zmęczone oczy. Jego twarz była świadectwem nieprzespanych nocy i problemów.
-Jaidon jest w ciężkim stanie, ale wyjdzie z tego, to silny chłopak.
-Najsilniejszy na świecie- wyszeptał Luke.
-Zrobiliśmy wszystko, co było potrzebne, teraz musimy dać mu czas, żeby wrócił do zdrowia. Niedługo przeniesiemy go na normalny oddział, mimo wszystko Jaidon miał dużo szczęścia. Jak wyzdrowieje to może da mi autograf od Brooks Twins.- Lekarz próbował rozluźnić atmosferę.
-Brooks Twins nie istnieje- powiedział ostro, ale cicho Luke.
-Słucham?- zdziwił się doktor.
-To co pan słyszał. Teraz jest Janoskians.
Lekarz spojrzał po kolei na wszystkich, ale nikt nie zaprzeczył.
-Gratuluję- powiedział.- Długo czekałem na ten dzień.
Wszystkich zatkało, czyżby doktor również był Janoskianator? Dziesięć lat temu na nasze koncerty przychodzili ludzie w różnym w wieku, zresztą wtedy, on miałby dwadzieścia lat.
Jedno Meet&Greet utkwiło mi najbardziej w pamięci. Mieliśmy spotkanie z fanami w Polsce, kiedy przyszła do nas dziewczyna, nasza rówieśniczka, i podwinęła rękawy. Jej ręce były pokryte bliznami. Złapałem ją wtedy za dłoń i powiedziałem, że raniąc siebie rani mnie, a ona odpowiedziała, że już nie będzie tego robić, i że to dzięki Janoskians jeszcze żyje. Zaprowadziłem ją do garderoby, ponieważ tam mogłem z nią spokojnie porozmawiać.
-Wiesz Beau, pewnego dnia byłem całkiem załamana, moja przyjaciółka, która była dla mnie jedynym wsparciem odeszła. Wiedziałam, że już nie mam dla kogo żyć. Poszłam do łazienki, wyjęłam żyletki z pudełka i przyłożyłam je do skóry. Tamtym razem nie miało to być delikatne cięcie, chciałam umrzeć, żeby z moich ran wypłynął cały smutek i niepokój, żebym już więcej nie musiała płakać. Wbiłam końcówkę żyletki bardzo głęboko, ale zadzwonił mój telefon. Wiesz co miałam ustawione jako dzwonek? Best Friends. I zrozumiałam, że mam dla kogo żyć. Mam was, jesteście moimi najlepszymi przyjaciółmi. Wyrzuciłam wszystkie żyletki, już ich nie potrzebowałam, nakleiłam plaster na ostatnią ranę, chociaż nigdy tego nie robiłam i włączyłam komputer. Obejrzałam wasze wszystkie filmiki. Uświadomiłam sobie, że wy wcale nie mieliście łatwo, ale nie poddaliście się. Zmotywowało mnie to. Od tamtej pory nie sięgnęłam po żyletkę, blizny jeszcze widać, bo nie było to dawno,ale jest coraz lepiej. Znalazłam nową przyjaciółkę również Janoskianator i teraz walczymy o swoje marzenia razem. Wiesz Beau, kocham pisać, nawet mam przy sobie kopię mojej książki. Może chciałbyś przeczytać?
Tak właśnie spotkałem mojego aniołka Madison i pomogłem jej wydać książkę. Opowiadała ona o tym, że w życiu nie wolno się poddawać i trzeba walczyć. Opisała w niej najintymniejsze przeżycia. Byłem z niej bardzo dumny.
Właśnie dlatego kochałem być jednym z Janoskians, bo dawaliśmy siłę do życia, miałem też nadzieję, że Jai'owi też starczy tej siły, żeby wrócić do nas.
***
Chciałam powiedzieć, że dodałam nowe zakładki: Polecane blogi i Współpraca, więc jeśli piszecie opowiadanie zapraszam.
Jeśli przeczytasz napisz komentarz, bo to naprawdę chwila, a mnie to motywuje.
A teraz chciałabym wam życzyć Wesołych Świąt spędzonych w gronie rodziny, zdrowia, szczęścia, najlepszych prezentów pod choinką, smacznych potraw i Szczęśliwego Nowego Roku kochani <3.
Proszę o przeczytanie informacji pod rozdziałem.
***
BEAU'S POV
Mimo że byliśmy razem, panowała atmosfera napięcia. Nikt nie potrafił cieszyć się spotkaniem, kiedy Jai cierpiał. Z jednej strony chciałem już go zobaczyć, ale bałem się tego, co mogłem ujrzeć. Nie wiedzieliśmy dokładnie w jakim stanie był Jaidon. Wziąłem głęboki oddech i przeszedłem przez próg.
Ściany pomalowane na biało, cztery łóżka oddzielone zasłonkami i pełno urządzeń, które podtrzymywały przy życiu wszystkich, którzy tu trafili. Nienawidziłem tego zapachu unoszącego się w powietrzu. Miałem ochotę stamtąd wyjść. Jasne ściany były dla mnie przytłaczające. Za oknem widziałem piękny, słoneczny dzień, bawiące się dzieci, bez żadnych zmartwień. W środku było zupełnie inaczej, cienka szyba dzieliła te dwa światy.
Jai leżał w samym rogu, przykryty cienkim prześcieradłem. Dookoła niego wszędzie były cienkie rurki, przyczepione do ciała. Serce zaczęło mi coraz szybciej bić. Podszedłem do niego. Jego twarz przecinała gruba szrama, idąca przez czoło i kawałek policzka. Wszędzie miał siniaki, ale jednocześnie był bardzo blady. Usłyszałem cichy szloch Katie. Odwróciłem się, żeby spojrzeć na moich przyjaciół. Luke nie patrzył na Jai'a, tylko na okno. Mała Margaret kręciła się na rękach Veronicii. James i Daniel stali z głowami spuszczonymi na dół, a Dominic podeszła do mnie i złapała moją dłoń. Dodało mi to trochę otuchy, ale nikomu nie życzę takiego nieszczęścia.
Lekarz stanął za nami, a wszyscy zwrócili swój wzrok ku niemu. Nie wyglądał na doświadczonego, miał może trzydzieści lat. Zbyt długie włosy opadały mu na zmęczone oczy. Jego twarz była świadectwem nieprzespanych nocy i problemów.
-Jaidon jest w ciężkim stanie, ale wyjdzie z tego, to silny chłopak.
-Najsilniejszy na świecie- wyszeptał Luke.
-Zrobiliśmy wszystko, co było potrzebne, teraz musimy dać mu czas, żeby wrócił do zdrowia. Niedługo przeniesiemy go na normalny oddział, mimo wszystko Jaidon miał dużo szczęścia. Jak wyzdrowieje to może da mi autograf od Brooks Twins.- Lekarz próbował rozluźnić atmosferę.
-Brooks Twins nie istnieje- powiedział ostro, ale cicho Luke.
-Słucham?- zdziwił się doktor.
-To co pan słyszał. Teraz jest Janoskians.
Lekarz spojrzał po kolei na wszystkich, ale nikt nie zaprzeczył.
-Gratuluję- powiedział.- Długo czekałem na ten dzień.
Wszystkich zatkało, czyżby doktor również był Janoskianator? Dziesięć lat temu na nasze koncerty przychodzili ludzie w różnym w wieku, zresztą wtedy, on miałby dwadzieścia lat.
Jedno Meet&Greet utkwiło mi najbardziej w pamięci. Mieliśmy spotkanie z fanami w Polsce, kiedy przyszła do nas dziewczyna, nasza rówieśniczka, i podwinęła rękawy. Jej ręce były pokryte bliznami. Złapałem ją wtedy za dłoń i powiedziałem, że raniąc siebie rani mnie, a ona odpowiedziała, że już nie będzie tego robić, i że to dzięki Janoskians jeszcze żyje. Zaprowadziłem ją do garderoby, ponieważ tam mogłem z nią spokojnie porozmawiać.
-Wiesz Beau, pewnego dnia byłem całkiem załamana, moja przyjaciółka, która była dla mnie jedynym wsparciem odeszła. Wiedziałam, że już nie mam dla kogo żyć. Poszłam do łazienki, wyjęłam żyletki z pudełka i przyłożyłam je do skóry. Tamtym razem nie miało to być delikatne cięcie, chciałam umrzeć, żeby z moich ran wypłynął cały smutek i niepokój, żebym już więcej nie musiała płakać. Wbiłam końcówkę żyletki bardzo głęboko, ale zadzwonił mój telefon. Wiesz co miałam ustawione jako dzwonek? Best Friends. I zrozumiałam, że mam dla kogo żyć. Mam was, jesteście moimi najlepszymi przyjaciółmi. Wyrzuciłam wszystkie żyletki, już ich nie potrzebowałam, nakleiłam plaster na ostatnią ranę, chociaż nigdy tego nie robiłam i włączyłam komputer. Obejrzałam wasze wszystkie filmiki. Uświadomiłam sobie, że wy wcale nie mieliście łatwo, ale nie poddaliście się. Zmotywowało mnie to. Od tamtej pory nie sięgnęłam po żyletkę, blizny jeszcze widać, bo nie było to dawno,ale jest coraz lepiej. Znalazłam nową przyjaciółkę również Janoskianator i teraz walczymy o swoje marzenia razem. Wiesz Beau, kocham pisać, nawet mam przy sobie kopię mojej książki. Może chciałbyś przeczytać?
Tak właśnie spotkałem mojego aniołka Madison i pomogłem jej wydać książkę. Opowiadała ona o tym, że w życiu nie wolno się poddawać i trzeba walczyć. Opisała w niej najintymniejsze przeżycia. Byłem z niej bardzo dumny.
Właśnie dlatego kochałem być jednym z Janoskians, bo dawaliśmy siłę do życia, miałem też nadzieję, że Jai'owi też starczy tej siły, żeby wrócić do nas.
***
Chciałam powiedzieć, że dodałam nowe zakładki: Polecane blogi i Współpraca, więc jeśli piszecie opowiadanie zapraszam.
Jeśli przeczytasz napisz komentarz, bo to naprawdę chwila, a mnie to motywuje.
A teraz chciałabym wam życzyć Wesołych Świąt spędzonych w gronie rodziny, zdrowia, szczęścia, najlepszych prezentów pod choinką, smacznych potraw i Szczęśliwego Nowego Roku kochani <3.
niedziela, 8 grudnia 2013
Rozdział 9
***
Proszę o przeczytanie informacji pod rozdziałem. Dziękuję.
***
JAI' POV
Skończyłem rozmowę z Dominic, ale była zdenerwowana. Jednak miałem nadzieje, że niczego znowu nie zepsułem, bo już za wiele namieszałem w ich życiu. Najważniejsze jednak w tym momencie było, że udało mi się potwierdzić przyjazd wszystkich chłopców i na tamtą chwilę pozwoliło mi się to trochę uwolnić od nagromadzonych wyrzutów sumienia. Wyobrażałem sobie jak znowu zaczniemy robić filmiki z wyzwaniami, będziemy cieszyć się z każdego wejścia, każdego komentarza, każdej Janoskianator... Uświadomiłem sobie, że nie zniszczyłem życia tylko sobie, ale też fanom Janoskians, przecież byliśmy ich wzorami, mieliśmy istnieć zawsze i ich wspierać, a co zrobiliśmy. Odeszliśmy i założyliśmy jakieś komercyjne gówno.
Nie mogłem uwierzyć, że zgodziłem się na podpisanie tego kontraktu, może gdyby chłopcy nie popieraliby naszych decyzji i powiedzieliby, że będziemy największymi debilami na świecie, jeśli odejdziemy, może wszystko byłoby inne. Nie poznałbym Belli, ale to nawet lepiej, okazało się, że nie jest osobą za jaką ją miałem, mogłem znaleźć kogoś, kto mnie naprawdę pokocha i będzie ze mną szczery.
Wziąłem do ręki moją torbę i wyszedłem z pokoju hotelowego. Mój samochód stał zaparkowany przez budynkiem, na ulicy był niewielki ruch, więc niezauważony dostałem się do auta. Włożyłem kluczyki do stacyjki i przekręciłem, już po chwili jechałem na lotnisko. Miałem dziesięć minut i nie mogłem się spóźnić, wcisnąłem gaz i zacząłem jechać coraz szybciej szybciej. Usłyszałem dźwięk mojego telefonu, to Beau.
-Cześć stary, gdzie jesteś?- spytał.
-Właśnie jadę na lotnisko.
W jeden ręce trzymałem komórkę i zacząłem wyprzedzać samochód przede mną. Był zakręt. Kiedy wyjechałem już na drugi pas, wiedziałem, że popełniłem ogromny i błąd. Krzyknąłem przerażony w słuchawkę i próbowałem skręcić, ale to nic nie dało. Poczułem tylko ból w klatce piersiowej i nicość.
BEAU'S POV
-Jai! Odezwij się! Jai powiedz coś!
Nic, Jai nie powiedział nic.
-Dominic! Coś się stało, coś się stało- krzyczałem strasznie głośno, w moim głosie słychać było ból.
Wiedziałem, że z Jai'em nie jest wszystko w porządku. Trzęsły mi się ręce, serce biło jak oszalałe i cały czas krzyczałem, po prostu nie mogłem przestać. Kompletnie nie wiedziałem co się ze mną działo. On...on mógł już nie żyć. Wszystko widziałem jak przez mgłę, podchodzącą Dominic, która pytała mnie, co się stało, ale nie byłem w stanie jej odpowiedzieć. Nie wiedziałem ile czasu spędziłem siedząc na łóżku, oprzytomniałem, kiedy Dominic odebrała telefon, a jej mina nie wskazywała nic dobrego.
-Czy on żyje?- to zdanie było dla mnie jak kubeł zimnej wody.
-Tak rozumiem, gdzie jest?- powiedziała do telefonu.
-Tak, niedługo będziemy, dzwonił pan do reszty rodziny?
Czekałem aż Dominic powie mi o wszystko, ale jedno wiedziałem, Jai żyje, on żyje.
-Już wiem co się stało. Jai żyje, ale jest w śpiączce i jest naprawdę w ciężkim stanie. Luke już u niego jest, Daniel i James już jadą- mówiła szybko i bardzo poważnie.
Złapałem dziewczynę za rękę i wybiegliśmy z domu. Chciałem być już przy Jai'u, nawet jeśli by mnie nie słyszał, chciałem mu powiedzieć, że go kocham, i że tęskniłem. Wyciągnąłem z kieszeni kluczyki i próbowałem trafić do dziurki, ale ręce tak mi się trzęsły, że nie byłem w stanie tego zrobić. Dominic wyrwała mi je z rąk i powiedziała, że nie jestem w stanie prowadzić, i żebym usiadł na miejscu pasażera. Uznałem, że to najlepszy pomysł, bo nie mogłem kierować w takim stanie, mój brat mnie potrzebował. Udało mi się zapiąć pas i próbowałem uspokoić oddech. Wdech i wydech.
Jechaliśmy w milczeniu, a moje bicie serca powoli wracało do normy. Jai żył, Jai żył- ciągle powtarzałem to jak mantrę. Jedynie te dwa słowa pozwalały mi jakoś funkcjonować. Cały czas czułem się jak bierny obserwator, Dominic kupowała bilety, wsiedliśmy do samolotu, ale ja byłem gdzieś daleko. W mojej głowie przewijały się obrazy z dzieciństwa, kiedy wszyscy byliśmy szczęśliwi.
Wchodziliśmy do szpitala, a ja czułem jak ból w sercu powraca, nie był on rzeczywisty, ale cierpiałem bardziej niż przy fizycznym. Dominic spytała w recepcji, gdzie mamy pójść. Jai leżał na oddziale intensywnej terapii, wiedziałem, że wielu stąd nie wychodzi. Drzwi były zamknięte, musieliśmy zadzwonić domofonem, żeby nas wpuścili. Dalej był korytarz, zobaczyłem wszystkich, siedzieli na ławce, nic nie mówili. Zacząłem iść szybciej, żeby zobaczyć ich twarze. Tutaj było moje miejsce, nie dosłownie, ale z nimi mógłbym wszędzie czuć się jak w domu. Pierwszy podszedł do mnie Luke i przytulił się do mnie mocno, ale jak brat. Wyszeptał przepraszam i spojrzał mi w oczy, jego były pełne smutku i poczucia winy.
-Luke, przecież wiesz,że to nie jest Twoja wina. Już prędzej moja.
W tamtym momencie uświadomiłem sobie, że gdybym do niego nie zadzwonił, możliwe, że byłby ze mną w Melbeurne, cały i zdrowy.
-Beau, gdybyśmy nie odeszli od...- Zakryłem mu usta dłonią.
-Nic nie mów Luke, to nie przez to, taka sytuacja mogła się zdarzyć w każdym momencie jego życia, bez względu na to czy Janoskians istniałoby, czy nie.
-Dziękuję- powiedział roztrzęsionym głosem.
Następny podszedł do mnie James, również przywitał się ze mną, a później Daniel. Katie i Veronica stały z tyłu. Veronica trzymała na rękach małą dziewczynką , była to córka James'a, Margaret. Nawet ona wydawała się smutna, chociaż tak małe dziecko nie mogło rozumieć wszystkiego.
-Co z Jai'em?- Przerwałem ciszę.
W tym samym momencie z sali wyszedł lekarz.
-Możecie wejść- powiedział.
***
Jeśli podobał Ci się ten rozdział, proszę o komentarz, dla was to tylko chwilka, a mnie to bardzo motywuje.
Zwiastun wykonany przez Minnie jest już gotowy KLIK!
Jeśli przeczytałeś rozdział, proszę, żebyś wysłał link, chociaż do jednej osoby, żeby więcej Janoskianators dowiedziało się o moim #ff.
Jeśli chcesz być informowanym, zapraszam do zakładki.
Dziękuję.
Proszę o przeczytanie informacji pod rozdziałem. Dziękuję.
***
JAI' POV
Skończyłem rozmowę z Dominic, ale była zdenerwowana. Jednak miałem nadzieje, że niczego znowu nie zepsułem, bo już za wiele namieszałem w ich życiu. Najważniejsze jednak w tym momencie było, że udało mi się potwierdzić przyjazd wszystkich chłopców i na tamtą chwilę pozwoliło mi się to trochę uwolnić od nagromadzonych wyrzutów sumienia. Wyobrażałem sobie jak znowu zaczniemy robić filmiki z wyzwaniami, będziemy cieszyć się z każdego wejścia, każdego komentarza, każdej Janoskianator... Uświadomiłem sobie, że nie zniszczyłem życia tylko sobie, ale też fanom Janoskians, przecież byliśmy ich wzorami, mieliśmy istnieć zawsze i ich wspierać, a co zrobiliśmy. Odeszliśmy i założyliśmy jakieś komercyjne gówno.
Nie mogłem uwierzyć, że zgodziłem się na podpisanie tego kontraktu, może gdyby chłopcy nie popieraliby naszych decyzji i powiedzieliby, że będziemy największymi debilami na świecie, jeśli odejdziemy, może wszystko byłoby inne. Nie poznałbym Belli, ale to nawet lepiej, okazało się, że nie jest osobą za jaką ją miałem, mogłem znaleźć kogoś, kto mnie naprawdę pokocha i będzie ze mną szczery.
Wziąłem do ręki moją torbę i wyszedłem z pokoju hotelowego. Mój samochód stał zaparkowany przez budynkiem, na ulicy był niewielki ruch, więc niezauważony dostałem się do auta. Włożyłem kluczyki do stacyjki i przekręciłem, już po chwili jechałem na lotnisko. Miałem dziesięć minut i nie mogłem się spóźnić, wcisnąłem gaz i zacząłem jechać coraz szybciej szybciej. Usłyszałem dźwięk mojego telefonu, to Beau.
-Cześć stary, gdzie jesteś?- spytał.
-Właśnie jadę na lotnisko.
W jeden ręce trzymałem komórkę i zacząłem wyprzedzać samochód przede mną. Był zakręt. Kiedy wyjechałem już na drugi pas, wiedziałem, że popełniłem ogromny i błąd. Krzyknąłem przerażony w słuchawkę i próbowałem skręcić, ale to nic nie dało. Poczułem tylko ból w klatce piersiowej i nicość.
BEAU'S POV
-Jai! Odezwij się! Jai powiedz coś!
Nic, Jai nie powiedział nic.
-Dominic! Coś się stało, coś się stało- krzyczałem strasznie głośno, w moim głosie słychać było ból.
Wiedziałem, że z Jai'em nie jest wszystko w porządku. Trzęsły mi się ręce, serce biło jak oszalałe i cały czas krzyczałem, po prostu nie mogłem przestać. Kompletnie nie wiedziałem co się ze mną działo. On...on mógł już nie żyć. Wszystko widziałem jak przez mgłę, podchodzącą Dominic, która pytała mnie, co się stało, ale nie byłem w stanie jej odpowiedzieć. Nie wiedziałem ile czasu spędziłem siedząc na łóżku, oprzytomniałem, kiedy Dominic odebrała telefon, a jej mina nie wskazywała nic dobrego.
-Czy on żyje?- to zdanie było dla mnie jak kubeł zimnej wody.
-Tak rozumiem, gdzie jest?- powiedziała do telefonu.
-Tak, niedługo będziemy, dzwonił pan do reszty rodziny?
Czekałem aż Dominic powie mi o wszystko, ale jedno wiedziałem, Jai żyje, on żyje.
-Już wiem co się stało. Jai żyje, ale jest w śpiączce i jest naprawdę w ciężkim stanie. Luke już u niego jest, Daniel i James już jadą- mówiła szybko i bardzo poważnie.
Złapałem dziewczynę za rękę i wybiegliśmy z domu. Chciałem być już przy Jai'u, nawet jeśli by mnie nie słyszał, chciałem mu powiedzieć, że go kocham, i że tęskniłem. Wyciągnąłem z kieszeni kluczyki i próbowałem trafić do dziurki, ale ręce tak mi się trzęsły, że nie byłem w stanie tego zrobić. Dominic wyrwała mi je z rąk i powiedziała, że nie jestem w stanie prowadzić, i żebym usiadł na miejscu pasażera. Uznałem, że to najlepszy pomysł, bo nie mogłem kierować w takim stanie, mój brat mnie potrzebował. Udało mi się zapiąć pas i próbowałem uspokoić oddech. Wdech i wydech.
Jechaliśmy w milczeniu, a moje bicie serca powoli wracało do normy. Jai żył, Jai żył- ciągle powtarzałem to jak mantrę. Jedynie te dwa słowa pozwalały mi jakoś funkcjonować. Cały czas czułem się jak bierny obserwator, Dominic kupowała bilety, wsiedliśmy do samolotu, ale ja byłem gdzieś daleko. W mojej głowie przewijały się obrazy z dzieciństwa, kiedy wszyscy byliśmy szczęśliwi.
Wchodziliśmy do szpitala, a ja czułem jak ból w sercu powraca, nie był on rzeczywisty, ale cierpiałem bardziej niż przy fizycznym. Dominic spytała w recepcji, gdzie mamy pójść. Jai leżał na oddziale intensywnej terapii, wiedziałem, że wielu stąd nie wychodzi. Drzwi były zamknięte, musieliśmy zadzwonić domofonem, żeby nas wpuścili. Dalej był korytarz, zobaczyłem wszystkich, siedzieli na ławce, nic nie mówili. Zacząłem iść szybciej, żeby zobaczyć ich twarze. Tutaj było moje miejsce, nie dosłownie, ale z nimi mógłbym wszędzie czuć się jak w domu. Pierwszy podszedł do mnie Luke i przytulił się do mnie mocno, ale jak brat. Wyszeptał przepraszam i spojrzał mi w oczy, jego były pełne smutku i poczucia winy.
-Luke, przecież wiesz,że to nie jest Twoja wina. Już prędzej moja.
W tamtym momencie uświadomiłem sobie, że gdybym do niego nie zadzwonił, możliwe, że byłby ze mną w Melbeurne, cały i zdrowy.
-Beau, gdybyśmy nie odeszli od...- Zakryłem mu usta dłonią.
-Nic nie mów Luke, to nie przez to, taka sytuacja mogła się zdarzyć w każdym momencie jego życia, bez względu na to czy Janoskians istniałoby, czy nie.
-Dziękuję- powiedział roztrzęsionym głosem.
Następny podszedł do mnie James, również przywitał się ze mną, a później Daniel. Katie i Veronica stały z tyłu. Veronica trzymała na rękach małą dziewczynką , była to córka James'a, Margaret. Nawet ona wydawała się smutna, chociaż tak małe dziecko nie mogło rozumieć wszystkiego.
-Co z Jai'em?- Przerwałem ciszę.
W tym samym momencie z sali wyszedł lekarz.
-Możecie wejść- powiedział.
***
Jeśli podobał Ci się ten rozdział, proszę o komentarz, dla was to tylko chwilka, a mnie to bardzo motywuje.
Zwiastun wykonany przez Minnie jest już gotowy KLIK!
Jeśli przeczytałeś rozdział, proszę, żebyś wysłał link, chociaż do jednej osoby, żeby więcej Janoskianators dowiedziało się o moim #ff.
Jeśli chcesz być informowanym, zapraszam do zakładki.
Dziękuję.
Subskrybuj:
Posty (Atom)